sobota, 19 lipca 2014

Wystartowała tzw. Ekstraklasa

Start to nader bolesny. Po pierwsze świeżo w pamięci mamy, a przynajmniej ja mam, chwilę temu zakończony Mundial - najlepszy od dekad, a kto wie, może najlepszy w historii. Jak tu, pamiętając mecz Anglików z Włochami, tudzież spotkanie finałowe, zachwycać się nad kopaczami ekstraklasowymi? Po drugie jeszcze świeższym wspomnieniem jest kompromitacja naszych klubów w europejskich pucharach. Mam tu na myśli zwłaszcza Legię i Lecha, bo Ruch, co by nie było, wygrał, nawet jeśli dał sobie wbić dwie bramki drużynie z Lichtensteinu. Mało co tak brutalnie, jak właśnie pierwsze rundy rozgrywek europejskich, uzmysławiają człowiekowi, jak bardzo nasza Ekstraklasa nie jest ekstra.


Trudno, jakoś musimy z tym żyć i w miarę możliwości emocjonować się piłką w wydaniu rodzimym. A, o dziwo, emocji może być w tym sezonie całkiem sporo, może nie czysto piłkarskich, ale co tam.

Legii i Lechowi zajrzało w oczy widmo odpadnięcia z pucharów. Już na samym ich starcie. Rzecz jasna jeszcze oba kluby mają realne szanse na awans (ekipie ze Stolicy wystarcza minimalna wygrana na wyjeździe, poznaniacy muszą zdobyć u siebie co najmniej dwie bramki, nie tracąc przy tym żadnej), niemniej sytuację niezwykle sobie skomplikowały. I pomyślmy, co mogłoby się jednak wydarzyć, gdyby Lech bądź Legia europejską przygodę zakończyły już teraz?

Lech nie grał w fazie grupowej Ligi Europy już w ubiegłym sezonie i kasa klubowa odczuła to dotkliwie. Kadra Kolejorza - zbyt nieliczna, by rywalizować z Legią w ostatnich dwóch latach - w ledwo co rozpoczętym sezonie jest jeszcze szczuplejsza (zwraca uwagę głównie dosyć żenujące rozstanie z Mateuszem Możdżeniem, któremu przy Bułgarskiej nie chciano dać podwyżki. W Gdańsku szybko znaleziono środki na zakontraktowanie tego uniwersalnego piłkarza. Sytuacja bliźniaczo podobna do tej, jaka miała miejsce w przypadku Bereszyńskiego, Drewniaka czy Drygasa, czyli innych wychowanków Lecha, którym w Poznaniu poskąpiono grosza, a teraz świetnie sobie radzą w innych klubach). Aż strach pomyśleć, co się wydarzy, kto będzie musiał zostać sprzedany, jeśli zabraknie dopływu gotówki z kasy UEFA. Do tego nad klubem wciąż krąży widmo odejścia Łukasza Teodorczyka. 23-letnim snajperem tym razem mają być zainteresowane kluby angielskie.

Legia, zawierzając deklaracjom jej prezesa, znajduje się w znacznie lepszej sytuacji niż poznaniacy, im ponoć nawet brak pucharów jesienią żadnej krzywdy nie wyrządzi. Ponoć. Ale nawet jeśli to prawda, jeśli klubowe finanse są w tak dobrej kondycji, to w wypadku odpadnięcia ze St. Patrick, niepokoić włodarzy Legii winny morale piłkarzy. Wygrali ligę dwa razy z rzędu i nie trudno sobie wyobrazić, że najnormalniej w świecie zacznie brakować im motywacji. I meczów. Mając tak szeroką kadrę puchary są konieczne, by nie tylko zarobić i się wypromować, ale również z uwagi na ambicje futbolistów, którym grzanie ławy humorów z pewnością nie poprawi. Mecze pucharowe dają większą możliwość na rotowanie składem.

Ale zostawmy Legię i Lecha, jest drużyna, która w rozgrywkach 2014/15 zdaje się być znacznie ciekawsza niż ubiegłoroczny mistrz i wicemistrz. Nie lepsza, chyba nie, ale właśnie ciekawsza. To rzecz jasna Lechia Gdańsk, która dokonała największych wzmocnień na tle ligowej konkurencji. Tak pod względem ilościowym, jak i jakościowym (choć to ostatnie, rzecz jasna, zweryfikuje ostatecznie liga). Co prawda sprowadzenie aż 12 nowych graczy brzmi szalenie, przywodząc na myśl najbardziej obłąkanych prezesów w historii Ekstraklasy, niemniej przypadek gdańskiej drużyny zdaje się być wyjątkowy. Nowe nabytki to w większości spore talenty, do tego w wieku wciąż perspektywicznym, które nie tylko mogą się rozwinąć, ale w przyszłości przynieść Lechii wymierne profity finansowe. Najdroższy zakup do Daniel Łukasik z Legii Warszawa - kosztował 3 mln złotych, 900 tys. mniej wydano na Ariela Borysiuka, również byłego legionistę, jednak mającego w CV przygodę zagraniczną. Największym wzmocnieniem okazać się może jednak wcale nie ten najdroższy - Bartłomiej Pawłowski. Za byłego widzewiaka Lechia wyłożyła niespełna 1,7 mln złotych. Piłkarz ostatnie pół roku spędził na Półwyspie Iberyjskim, gdzie może nie przekonał do siebie sztabu trenerskiego Malagi (8 meczów w pierwszym składzie i jeden przepięknej urody gol), ale z pewnością nabrał doświadczenia, liznął zachodniego stylu trenowania, no i zagrał przeciwko Barcelonie i Realowi. Nie spodziewałbym się, że Lechia wypali od samego początku rozgrywek, pewnie wszyscy będą musieli się ze sobą zgrać, ktoś najpewniej okaże się pomyłką transferową, ktoś inny miło kibiców zaskoczy, ale puchary europejskie to cel jak najbardziej realny dla gdańszczan. Dużo też będzie zależało od osoby trenera - Joaquima Machado, i tego jak będzie układała się jego współpraca nie tylko z zawodnikami, ale i Andrzejem Juskowiakiem, wiceprezesem ds. sportowych w Lechii.  

A co z pozostałymi klubami? Duże piwo dla tego, kto potrafi na dziś dzień wskazać głównych kandydatów do spadku. Po tym jak w ubiegłym sezonie z Ekstraklasy wyleciało Zagłębie Lubin, klub z trzecim budżetem w lidze, można spodziewać się praktycznie wszystkiego. Beniaminkowie wyglądają nader solidnie, zwłaszcza PGE GKS Bełchatów, w którym jest sporo piłkarzy z dużym doświadczeniem ekstraklasowym (Ślusarski, Rachwał, Telichowski czy Baran) oraz 23-letni bliźniacy Mateusz i Michał Makowie, na których zakusy mają najbogatsze kluby w Polsce. W I Lidze bracia byli gwiazdami, czyniąc grę GKS-u efektowną, ale i efektywną. Pora na przejście na wyższy poziom.

Osobiście bardzo ciekaw jestem klubów krakowskich. Wisła, chwilę temu jeszcze potentat płacący najlepiej i zawsze terminowo, teraz ma zalegać piłkarzom z wypłatami, a kadrę wzmacnia tylko graczami z własną kartą zawodniczą w ręku. Do wszystkiego dochodzi ostry konflikt na linii kibole - trener Smuda i prezes Bednarz (ostatnio wymalowano ośrodek treningowy Białej Gwiazdy obelgami pod adresem tej dwójki). Nawet jeśli pod Wawelem jest kilku niezłych graczy, trudno będzie o chleb z tej mąki. W odróżnieniu od Cracovii, gdzie, mogłoby się wydawać, wszystko działa jak należy. Pasy już w ubiegłych rozgrywkach grały fajnie, może nie efektywnie, obrona zawalała sporo bramek, ale bardzo przyjemnie dla oka. Nowy szkoleniowiec - Robert Podoliński - pracując w Dolcanie Ząbki dał się poznać jako młody zdolny trener z wizją, który szybko powinien znaleźć wspólny język z zespołem.usposobionym na nowoczesną i ofensywną grę.  

Ciekawie zapowiada się też w moim Wrocławiu, gdzie wciąż nie znaleziono sponsora w miejsce Soloż-Żaka, wciąż kadra jest raczej odchudzana, a do tego rola Sebastiana Mili jest systematycznie marginalizowana przez trenera Pawłowskiego. Końcówkę ubiegłego sezonu Śląsk miał niezłą, wygrał grupę spadkową, ale to wcale nie musiał być dobry prognostyk przed obecnym sezonem.

I już na koniec kilka słów o wczorajszych meczach inauguracyjnych.


Dariusz Wdowczyk po raz kolejny udowodnił, że prowadzone przez niego kluby mają charakter. Pogoń Szczecin, osłabiona odejściem Robaka i kontuzją Akahoshiego, dwukrotnie przegrywała w Bielsku z Podbeskidziem, by ostatecznie po pełnym emocji meczu wygrać 3-2. Dwie bramki były jakby żywcem wyjęte z brazylijskiego Mundialu! Niezła spotkanie oglądaliśmy też w Łęcznej, gdzie Górnik zremisował 1-1 z Wisłą Kraków. Kto wie, może wcale tak źle tej Ekstraklasy się oglądać nie będzie?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz